
Odkrywanie siebie w średnim wieku
Pakt z życiem
Prawie 50 lat i koniec z bzdurami
Przekroczenie 50. roku życia to jak dożywotnie członkostwo w klubie Who Cares? Czy to tylko ja, czy każda kobieta w końcu osiąga ten etap? Przestałam się tłumaczyć, zastanawiać nad każdą drobnostką czy przepraszać za to, że żyję po swojemu. Obecnie siedzę, czytam, rozciągam się (cóż, czasami) i popijam kawę, jakby była eliksirem życia.
Fitness? Nie dajmy się ponieść emocjom. Moje kości może nie są tak sprężyste, jak w wieku 20 lat, ale nadal się poruszają - w większości. Za każdym razem, gdy postanawiam, że to jest to, zobowiązuję się do ćwiczeń, coś w magiczny sposób sabotuje mój plan. Robię więc co mogę: tu skręcenie karku, tam rozciągnięcie ramion, a od czasu do czasu heroiczny skok (lub coś, co niejasno go przypomina). Jeśli czuję się szczególnie ambitny, wybieram się na intensywny spacer do kuchni i z powrotem, z kubkiem kawy w ręku. Chodzenie i podnoszenie ciężarów w połączeniu - oto efektywność!
W domu mój styl jest... nazwijmy go wyluzowanym szykiem. Włosy spięte w kok, spodnie dresowe, wygodny top i stara bluza z kapturem, która wkrótce może zostać uznana za antyk. Mój syn uwielbia mi to wytykać: "Mamo, jesteś chodzącą historią marki - na dole GAP, na górze Nike i Sarojini Nagar couture". A staniki? Proszę. Gdy tylko przejdę przez drzwi, zostają wygnane do innego świata - daleko, daleko stąd.
Pewnego dnia mój syn uśmiechnął się i powiedział: "Mamo, opanowałaś sztukę leniwego życia. Wpleciona w tę kanapę przez cały dzień - jesteś jak dziecko z plakatu dla ostatecznego chłodu. Może robisz coś... nie wiem, pracujesz?". Odpowiedziałem: "Uwielbiam ten moment. Kawa w jednej ręce, zero pośpiechu w drugiej - to leniwe życie jest wszystkim, czego nie wiedziałem, że potrzebuję".
Jest też moja rutyna pielęgnacyjna, a raczej to, co z niej zostało. Żadnego tuszu do rzęs, tylko podstawowy krem, który sama przygotowuję, aby powstrzymać zmarszczki. Aby być uczciwym, nie sądzę, że wyglądam jeszcze źle (odrobina miłości własnej nigdy nikomu nie zaszkodziła). Ale waga? Och, gdyby tylko jakiś magiczny czar mógł to usunąć. Do tego czasu jestem ja i moje sesje cardio wywołane kawą.
Nawet mój mąż nauczył się lekko stąpać po ziemi. "Czy wyrzuciłaś tę szklankę z jedzeniem?" zapyta, rozpoczynając swoją rutynę CSI: Leftovers. "Nie", odpowiadam, "teraz rosną w niej grzyby. Kiedy będziesz gotowy się pożegnać, zajmę się tym". Jego nieunikniona riposta? "Cóż, ja też się starzeję... planujesz mnie kiedyś wyrzucić?". Moja odpowiedź? "Pomyślę o tym". Wywołało to jego niezręczny śmiech. Mój? Głośny, straszny i tak rozkosznie czarodziejski, jak to tylko możliwe.
Najbardziej zaskakuje mnie to, jak bardzo polubiłam ten tak zwany "domowy rozdział" mojego życia. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że polubię tę spokojniejszą wersję siebie. Zawsze byłam osobą towarzyską - nastawioną na spotkania, rozmowy i niekończące się plany. Ale gdzieś po drodze wszystko się zmieniło. Moi przyjaciele mogą myśleć, że to tylko "jedna z jej faz", ale kiedy to piszę, zdaję sobie sprawę, że ta wersja mnie jest... ustatkowana. Pogodziłam się z tym i podoba mi się tutaj.
To nie lenistwo - to wyzwolenie. Spotkania towarzyskie? Tylko z ludźmi, którzy mają znaczenie. Dramat? Odrzucone, usunięte i umieszczone w sekcji "Nie, dziękuję".
Tak więc, jeśli ty też wszedłeś w fazę "nie obchodzi mnie to", witaj w klubie. Chwyć kawę, skręć kark i śmiej się z absurdalności tego wszystkiego. Świętujmy ten bajeczny chaos - bo szczerze mówiąc, co innego tam jest? I dlaczego mielibyśmy zmuszać się do robienia więcej, skoro wszystko, co robimy teraz, jest dokładnie tym, na co zasługujemy? Czasami dobrze jest zaakceptować swoje wewnętrzne lenistwo. W końcu leniwce są wydajne na swój sposób - wspinają się powoli, ale zawsze docierają na szczyt. A ja? Delektuję się każdym chwalebnym krokiem wspinaczki, ponieważ jest to dokładnie to, na co zasługuję, co lubię i czego chcę w tej chwili - i to jest całkowicie w porządku.