Piwo z tatą: Czego nauczyła mnie niewypowiedziana miłość
Delikatna prawda w piwie z moim ojcem
Może dlatego, że moi rodzice wychowali się w innych czasach, gdzie wychowywanie dzieci nie polegało na emocjonalnych spotkaniach czy długich rozmowach - chodziło o jedzenie na stole. I w tym sensie im się udało. Mieliśmy to, czego potrzebowaliśmy. Ubrania były przekazywane ze starszych na młodszych i nikt się tym nie przejmował. Ale nigdy nie miałem komfortu wypłakiwania się na ramieniu matki lub ojca. Nauczyłam się radzić sobie sama. Może nie znali innego sposobu. Może to miało uczynić mnie silnym - nie płakać za każdym razem, gdy upadałem, ale wstawać ponownie, iść naprzód nawet ze łzami w oczach. Może to miało sprawić, że dostosuję się do każdej sytuacji, którą rzuci mi życie.
Dorastanie w innych czasach
Mój ojciec nigdy nie powiedział mi: "Płacz jest w porządku". Moja matka nigdy nie wyszeptała: "Będzie dobrze". Dawali mi jedzenie, buty i oczekiwali, że sobie poradzę. I w dziwny sposób dałam sobie radę. Nigdy nie płakałam nad rozlanym mlekiem - dosłownie. Nigdy nie krzyczałam, gdy dzieci upuszczały szklankę. Może ludzie myśleli, że jestem nieostrożna, może nawet zimna. Ale prawda jest taka, że po prostu inaczej rozumiałam życie. Dla mnie, jeśli coś jest już zepsute, po co to opłakiwać? Zamiatasz, nalewasz kolejnego drinka i idziesz dalej.
To zawsze był mój sposób. I tak, ludzie źle to rozumieją. Myślą, że mnie to nie obchodzi. Ale tak jest - tylko w środku, po cichu, na swój własny sposób. Zależy mi na tyle, by nie chować urazy. Zależy mi na tyle, by odpuścić. Jak z piwem: wypijasz, nie ma, przechodzisz do następnego. Bez dramatów.
Miłość, którą się żyje, a nie mówi
W przypadku mojego ojca to coś więcej niż tylko drink. To cicha prawda: nawet bez idealnego połączenia, zawsze wiedziałem, że mnie kocha. Zawsze był przy mnie, by mi pomóc - nawet jeśli wiązało się to z jego zasadami, jego tonem, jego sposobem.
Niektórzy ludzie nie mówią o swojej miłości. Oni nią żyją. Po polsku mówimy "wejść w pięty" (wejść komuś pod skórę). Taki jest mój ojciec. Szturcha, naciska, wie lepiej - a przynajmniej tak mu się wydaje. Ale może to też jego sposób na miłość. Może to całe szturchanie pochodzi z czegoś wyższego, niż my, prości ludzie, jesteśmy w stanie pojąć.
Nie wszystko można wytłumaczyć psychologią, wzorcami rodzinnymi czy nawet DNA. Niektóre rzeczy są po prostu dane - jak znamię duszy, coś, co pojawia się za każdym razem, gdy się rodzimy, jeśli w to wierzysz. Dla mnie każdy nosi w sobie coś, czego nie da się wyjaśnić, dar lub brzemię, które kształtuje sposób, w jaki podążamy przez życie. Sposób, w jaki kochał mój ojciec, może nie był łagodny w słowach, ale był stałą obecnością. I na swój sposób zawsze wystarczała.
Może to coś większego niż psychologia
Często myślałem - co jeśli nie chodzi tylko o wychowanie, ale o coś głębszego, poza pamięcią? Jesteśmy nie tylko produktem naszych rodzin. Czasami przychodzimy na świat ze sposobem postrzegania życia, którego nikt nie może nas nauczyć. Urodziłem się z prawdą, że rozlane mleko nie jest warte łez, a rozbite szklanki nie są warte krzyku. Że życie się zdarza, a pójście naprzód jest lepsze niż siedzenie w przeszłości.
I tak, dla niektórych jestem przez to lekkomyślny, dla innych nieostrożny. Ale dla mnie ma to sens. Znam gniew, znam irytację. Mogę wybuchnąć w danej chwili, pęknąć, powiedzieć to, co myślę - a potem, tak jak piwo, które zostało wypite i skończone, to się kończy. Gotowy na następne. Po co trzymać się wczorajszej goryczy, skoro jutro czeka szklanka?
Co piwo naprawdę trzyma między nami
W ten sposób piwo stało się dla mojego ojca czymś więcej niż tylko napojem. To nasza wspólna płaszczyzna, nasz symbol. Dla niektórych może to wyglądać prosto: zielona butelka Budweisera, ciężki kufel z rozlewającą się pianą. Ale dla mnie to pamięć, akceptacja i przebaczenie w płynnej formie.
W piwie z moim ojcem nigdy nie chodziło tylko o piwo. To piana, złoty płyn, dźwięk butelki na stole. To niewypowiedziany traktat pokojowy po nieporozumieniach. To ciche towarzystwo, które nie potrzebuje słów.
Dzieląc się tym piwem wiem, że wszystko jest w porządku. Że nawet gdy życie jest uparte, zasady są wykrzykiwane, a duma jest wbijana jak bolące żebro - wciąż jest miłość. Cicha, stabilna, niewypowiedziana.
Piwo to obecność. Piwo to przebaczenie bez mówienia "przepraszam". Piwo to rytuał, który mówi, wciąż tu jesteśmy, razem, mimo wszystko.
I może to jest morał tego wszystkiego: miłość nie zawsze ma taką twarz, jaką byśmy chcieli. Czasami jest trudna, czasami kłuje jak polskie przysłowie, czasami jest ukryta w kuflu piwa pod wieczornym niebem. Ale jest. I jeśli posmakujesz jej wystarczająco głęboko, będziesz wiedział.
Ostatni łyk
Piwo z tatą: Czego nauczyła mnie niewypowiedziana miłość
Mam teraz 50 lat i więcej do zrobienia niż do oglądania się za siebie. I wiem jedno: chowanie urazy, opłakiwanie wczorajszego dnia czy czekanie na idealne słowa nie ma już sensu. Mój ojciec nigdy nie będzie człowiekiem długich, emocjonalnych rozmów, a ja nigdy nie będę dzieckiem, które płacze nad rozlanym mlekiem. I to jest w porządku.
Bo kiedy siedzę z nim, z piwem między nami, rozumiem: to jest miłość w jego języku. Jest niewypowiedziana, ale przeżyta. I piję za to.
Piana znika, butelki puste, ale cicha prawda pozostaje: kochaliśmy się, nawet jeśli nigdy nie powiedzieliśmy tego głośno. ?